" /> Pożegnania – i co dalej? | Centrum Rozwoju Osobowości i Społeczności INNER HOME

Pożegnania – i co dalej?

Aneta Fudała

Wolno opadający na chodnik liść to bardzo wymowny symbol. Coś się przeistacza, coś się kończy. W radiu mówią, że planowane jest zniszczenie międzynarodowej stacji kosmicznej. Brzmi szokująco, ale wiąże się z kresem przydatności do użycia tej jednostki. Nic nie jest wieczne. Niby to wiemy, ale jak mocno nami wstrząsa ta przemijalność!

Wpływając na kształt swojego życia, wolimy zazwyczaj przytrzymać się kurczowo dotychczasowego trwania, nawet takiego marnej jakości. Praca w mobbingującym środowisku, męczące grono znajomych, niezdrowe nawyki żywieniowe – rozumiemy, że to nam nie służy, ale jakoś nie możemy się z tym rozstać. Chodzi nam po głowie, że lepsze stare i znane niż nowe niezbadane. Zamknięcie dotychczasowych związków, zwyczajów czy prac i zrobienie przestrzeni na coś nowego – może być odczuwane jak skok w przepaść.

Wdech-wydech – przerwa. Rytm życia. W ćwiczeniach oddechowych podkreśla się rolę tej przerwy między wdechem a wydechem. Przerwa czy zakończenie są po coś i składają się na elementy większej i spójnej układanki.

Nie da się ukryć, że zakończenia kosztują nas dużo emocji. Kończenie wiąże się z przeżywaniem

poczucia rozbicia. Wkracza tu smutek, który wskazuje nam w naszym życiu utraty. Z kolei stan żałoby to etap szczególnego i naturalnego smutku po utracie bliskiej osoby – ale też idei, sprawy etc. Można być w żałobie przechodząc na emeryturę – do odżałowania jest wówczas miniona kariera zawodowa. Aby zorganizować żałobę po bliskim w sposób społeczny, kultury wypracowały różnorakie rytuały przejścia i pożegnań. Kiedyś były one bardziej rozbudowane w życiu ludu i objawiały się m.in. w postaci pieśni żałobnych. Z kolei w niektórych kulturach np. meksykańskiej czy japońskiej mogą mieć wesoły, czy imprezowy charakter. Niemniej jednak pożegnania i rozstania generują stres, a gdy ten jest nieopracowany i przekracza indywidualne możliwości jednostki przyczyniają się do traumy.

Takie na mniejszą skalę zakończenia w relacjach trenujemy całe życie. Mimo to pożegnania i domknięcia bywają niezręczne. Bywają wybrakowane we wskazówki. Nie do końca mamy na nie przepis, każdy kończy po swojemu. Niezręczność czy niechęć do zakończenia może powodować np. przeciąganie wychodzenia z imprezy. Czasem żegnanie się jest tak trudne, że wolimy je otoczyć konfliktową atmosferą: gdy się skłócimy, łatwiej się odciąć. Pary, które już decydują nie być razem, często praktykują żegnanie się na raty. Obecnie wymownym gestem jest „odhaczenie” byłego na koncie społecznościowym. Sytuacje te konfrontują nas z trudnym faktem, że każda relacja zmierza do rozstania.

„To ostatnia niedziela, jutro się rozstaniemy” – liczne w naszym życiu pożegnania wymagają zapowiedzi i struktury. Dostajemy dyplomy na zakończenie szkoły, a nawet przedszkola. Odchodzącym z pracy często ofiarowuje się na zakończenie jakiś prezent. Pod koniec bycia w jakiejś grupie można poczuć wyrazistszą bliskość: „ale jest fajnie jednak w tej klasie, w tej pracy” itp.

Oddalenie relacji nazywamy w psychoterapii separacją. Jest to zjawisko rozwojowe konieczne, by osoba mogła się indywidualnie ukształtować, znaleźć swoją drogę i uniezależnić się. W pewnym momencie dziecko musi puścić rękę, spódnicę mamy. Trudności w tym zakresie bywają nieświadomą intencją przyjścia na terapię – by się uniezależnić z wikłających relacji rodzinnych, które zatrzymują daną osobę w rozwoju.

Finisz bywa bardzo dobry – bywa wyzwoleniem z uwikłania, z np. przemocowych relacji. Jeśli nie jest możliwy koniec, przemoc trwa w najlepsze. Wiele osób niepokoi się, by nie odejść z poczuciem porażki. Koniec może też motywować, tak jak choroba – zakończenie zdrowia, która wiele osób opisuje potem jako ostrzeżenie od swojego organizmu i przyczynek do zmiany stylu życia.

Szczególnie długotrwałe i emocjonujące nas zaangażowania mogą skutkować odczuciem rozbicia wokół finału. Wawrzyniec Jan Dąbrowski tak opisuje w książce „Alchemia czarnych lodowców” proces kończenia nagrywania swojej płyty: „Cały czas zmierzałem do końca, a kiedy koniec wreszcie przyszedł… coś mi odebrał. Już wiem, jak bardzo będzie mi brakowało tego codziennego rytmu, w którym nie musiałem się zastanawiać, dokąd zmierzać”. Po długotrwałym zaabsorbowaniu w zadanie lub relację musimy się zmierzyć z poczuciem dezintegracji i na nowo wytyczyć sobie ścieżkę.

Psychoanalitycy dostrzegają, że najsilniejsze lęki to lęk przed śmiercią i lęk przed utratą drugiej osoby lub jej miłości do nas. Kres życia jawi się jako bolesny, bo to koniec możliwości. A zatem jest dla człowieka mniej dramatyczny, jeśli ma on poczucie, że chciane możliwości wyeksplorował. Gorzej, jeśli ma poczucie, że wiele atrakcyjnych dróg jest zamkniętych i nigdy nie były zbadane. Meta wszelkich naszych działań ma to do siebie, że zaprasza nas do rozrachunków z życiem.

Czy zakończenia to nowe początki? A może coś, co wydaje się końcem świata, jest początkiem czegoś nowego? Jedno wydaje mi się pewne: trudno poczuć się w pełni całością, jeśli pomijamy wątki utrat i zakończeń w naszym życiu.

 

~ Artykuł ukazał się w listopadowym wydaniu newslettera „Psycho-Pudełko”. Aby być na bieżąco, zachęcamy do zapisu – kilkając w ten link!