" /> Różne oblicza starty, czyli jak nie zatracić siebie w kontekście utrat związanych z pandemią koronawirusa | Centrum Rozwoju Osobowości i Społeczności INNER HOME

Podejrzewam, że każdy z nas, w dobie współczesnego pędu, codziennych obowiązków, gonitwy myśli oraz wielu spraw na głowie, nie raz zastanawiał się, a być może nawet marzył o kilku dniach odpoczynku i czasu dla siebie. Myśleliśmy wówczas jak miło byłoby się wyspać się lub przeczytać książki, które stoją nietknięte na półce w salonie albo spędzić w końcu czasu z najbliższymi. I nagle przychodzi moment, kiedy mamy więcej czasu dla siebie i dla innych, możemy też czytać książki, wspólnie oglądać zaległe filmy, mamy możliwość „nic” nie robić. Czy jednak o to nam chodziło i czy jesteśmy teraz szczęśliwi? Czy jest to możliwe? Czy jeśli nie, to czy zależy to tylko od ilości dodatkowych obowiązków związanych z opieką nad dziećmi?
Pandemia koronawirusa dotyka obecnie każdego, bez względu na to ile ma lat, na jakim etapie rozwoju się znajduje. Niezależnie od tego czy zostaliśmy pozbawieni możliwości wyjścia do pracy, szkoły czy przedszkola, na swój sposób każdy z nas coś utracił. Tracimy poczucie stałości, kontroli i wpływu, ale także poczucie bezpieczeństwa oraz kontaktu z bliskimi. Odwołując się do hierarchii potrzeb Abrahama Maslowa, poczucie bezpieczeństwa zajmuje drugie miejsce, zaraz po potrzebach fizjologicznych. Idąc dalej, na trzeciej pozycji dotykamy potrzeby przynależności, czyli więzi i kontaktu z innymi ludźmi. Potrzeby te, gdy nie zostaną przez nas zaspokojone, mogą wywoływać niepokój i napięcie psychiczne. Patrząc na obecną sytuację, każdego dnia doświadczamy utraty wpływu na swoją rzeczywistość. Nie wiemy jak długo pandemia potrwa, kiedy będziemy mogli zobaczyć się z przyjaciółmi, co w konsekwencji może powodować poczucie osamotnienia czy nawet izolacji. Zagrożone zostają nasze podstawowe potrzeby, co może przyczyniać się do pogorszenia nastroju, a nawet stanu zdrowia.
Odwołując się do modelu żałoby znanej psycholog Elizabeth Kübler-Ross możemy porównać bieżącą sytuację do pięciu faz, które autorka przedstawia. Pierwszą z nich jest zaprzeczanie. Na tym etapie ignorujemy zagrożenie, nie bierzemy pod uwagę jego realności. Na kolejnym pojawia się gniew związany z tym, że musimy się zmierzyć z obecną trudnością. Wówczas próbujemy rozwiązać swoje problemu poprzez złość, np. na Boga, na lekarzy, a nawet na samego siebie. Trzeci etap jest związany z targowaniem się. Tworzymy wtedy różne „układy”, które zrealizujemy kiedy tylko wszystko wróci do normy. Czwarty jest związany ze stanem depresyjnym, ponieważ zagrażająca rzeczywistość jest już dla nas czymś oczywistym, czujemy głęboki smutek i bezsilność. Kiedy jednak przejdziemy przez te fazy, pojawia się ostatnia, czyli akceptacja. Oczywiście nie oznacza to, że nagle godzimy się na wszystko, ale potrafimy już zintegrować to, co się dzieje nie obwiniając innych oraz pozytywnie spojrzeć w przyszłość.
Każdy z nas może zastanawiać się w jakiej fazie obecnie się znajduje. Możemy stawiać pytania, na które sami nie znajdujemy odpowiedzi. Stajemy w konfrontacji z rzeczywistością, na którą nie mamy wpływu. Do tej pory nie braliśmy pod uwagę możliwości utraty codziennych przyjemności, począwszy od spotkania w gronie znajomych, a skończywszy na wakacjach nad morzem z rodziną. Wydawało nam się to dostępne i realne w zależności od dostępności czasu i finansów. W obecnej sytuacji utraciliśmy tę możliwość niezależnie od liczby posiadanych zer na koncie. W związku z tym czujemy stratę, niepewność i bezradność. Kolejne ograniczenia, zakazy czy też środki ostrożności mogą w nas uruchamiać lęk oraz złość, że znowu zostaliśmy czegoś pozbawieni. Być może przychodzą do głowy różne pytania: „Dlaczego?”, „Ile to jeszcze potrwa?”, „Co będzie potem?”. Odpowiadamy sobie na nie sami lub opierając się na opiniach zasłyszanych w wiadomościach, przeczytanych w gazetach lub w Internecie. Chcielibyśmy znać odpowiedź, posiadać wiedzę albo oczekujemy, że ktoś mądrzejszy od nas powie nam, jak będzie. Chcielibyśmy też mieć poczucie wpływu i sprawczości, ponieważ poczucie kontroli stanowi bardzo ważny aspekt życia. Niezależnie czy mamy pięć, trzydzieści czy sześćdziesiąt lat chcemy mieć poczucie, że coś od nas zależy. Doświadczenie braku sprawstwa generuje często lęk i złość, a gdy trwa zbyt długo, może wywoływać obniżenie nastroju i trudności w prawidłowym funkcjonowaniu. Jak radzić sobie z tymi emocjami, z ich zmiennym nasileniem i różnymi konstelacjami?
Ważne jest przede wszystkim to, żeby dopuścić te emocje do siebie. Można przytoczyć tu pewne porównanie. Wyobraźmy sobie, że ktoś puka do naszego mieszkania. Nie wiemy kto to jest. W naszej głowie być może pojawiają się różne scenariusze. Jednak nie dowiemy się co się za nimi kryje, jeżeli nie otworzymy drzwi lub choćby zajrzymy przez wizjer żeby się zorientować z czym mamy do czynienia. Podobnie jest z naszymi emocjami. Musimy spróbować je poznać i usłyszeć. Oczywiście nie chodzi o to, aby pogrążać się codziennie w strachu i smutku oraz większość naszego czasu przeznaczać na zamartwianie się. Jednak w obecnej sytuacji mamy prawo czuć strach. Nie zapominajmy też, że strach jest emocją ewolucyjną, która służyła przetrwaniu. Jeżeli wiemy czego się boimy, to wiemy czego unikać. Jednak ta wiedza nie zawsze jest to spójna z tym, co czujemy lub czego potrzebujemy.
Co w takim razie powinniśmy zrobić z tymi emocjami, gdy już je „usłyszymy”? Przede wszystkim możemy się z kimś nimi podzielić. Rozmowa z drugim człowiekiem jest bardzo ważna, a nawet kluczowa. Poczucie, że nie jesteśmy sami w tej sytuacji oraz że mamy możliwość wygadania się, współdzielenia trudnego doświadczenia to podstawa odzyskiwania nadziei i sił psychicznych. Istnieje też możliwość opracowania i głębszego zrozumienia tych emocji, np. z pomocą psychologa lub psychoterapeuty, aby dowiedzić się jak wpisują się one w naszą historię życia i jakich innych spraw, przeżyć dotykają. Oczywiście może się w nas pojawiać lęk i opór przed takim kontaktem: „Czy powinienem?” „Co mi psycholog pomoże?” „Czy mam na to środki finansowe?”. Te pytania mogą budzić dodatkowe poczucie bezradności. Myślę, że warto spróbować, zwłaszcza, gdy nie możemy poczuć nadziei i ulgi, gdy emocje są już nie do wytrzymania. Wówczas może pojawiać się naturalne pragnienie „oddania” komuś części tych emocji. Oczywiście można próbować je oddać najbliższej osobie, ale dopadają nas kolejne wątpliwości: „Czy nie obciążam kogoś za bardzo?”, „Czy ta osoba też nie czuje się tym przytłoczona?”, „Czy jest w stanie mnie zrozumieć?”.
Często potrzebujemy też pomocy w nazwaniu czegoś, co wydaje się „nienazywalne” szczególnie, gdy w trudnej sytuacji regresujemy się do pozycji małego dziecka, co może uruchamiać nasze niemowlęce pragnienia matczynej dostępności i opieki. Potrzebujemy kogoś, kto będzie dla nas wystarczająco bezpieczny i dostępny. Dlatego kontakt z psychoterapeutą okazuje się bardzo korzystny. Oczywiście psycholog czy psychoterapeuta sam w obliczu tej sytuacji może mieć różne wątpliwości, obawy, bardzo podobne do naszych. Jednak posiada też cenną umiejętność słuchania i monitorowania własnych emocji. Przede wszystkim jednak ma także wiedzę o mechanizmach działania psychiki i umiejętność łączenia tej wiedzy z przeżyciami tak, aby pomóc poczuć, że buduje się, a nie przerywa nasza indywidualna historia życia.

Autorka: Agnieszka Gut