" /> Czy można być sobą w gabinecie psychoterapeutycznym? | Centrum Rozwoju Osobowości i Społeczności INNER HOME

Czy można być sobą w gabinecie psychoterapeutycznym?

Mariola Tempska

Większość pacjentów, a w zasadzie można powiedzieć większość ludzi w ogóle, ma przed sobą zadanie odnalezienia swojego prawdziwego ja – odkrycia lub odblokowania żywych i twórczych aspektów psychiki. Po drodze, w trakcie psychoterapii, odnajdują powody, dla których się one nie rozwinęły lub zablokowały. Są to poruszające momenty, choć najczęściej poprzedzone wieloma godzinami usiłowania, żeby nic się nie zmieniało. Dlaczego tak jest? Co nas blokuje przed osiągnięciem tak ważnego celu? Czy przed terapeutą również uruchamiamy obrony typu zakładanie maski i kreowanie się na kogoś, kim chcielibyśmy być? Wydawałoby się to nieadekwatne, a jednak… Okazuje się, że jest to odruch warunkowy, ponieważ w dzieciństwie nauczyliśmy się reagować zakładaniem masek i wchodzeniem w rolę dobrego dziecka i działa to teraz automatycznie. Miało kiedyś swój bardzo ważny cel – utrzymać miłość i zaangażowanie rodziców. Pozbycie się autentyczności było kosztem koniecznym do poniesienia i spełniało swoją funkcję – chroniło dziecko przed świadomością, że opieka jest niewystarczająca i przed lękiem, że nie uda się bez niej przetrwać w świecie. Wówczas było to konieczne i potrzebne, potem stało się blokadą, ale uległo utrwaleniu. Dlatego przychodząc do terapeuty, który z założenia ma nam w tym pomóc, początkowo prezentujemy mu się nie jako autentyczne osoby, ale jako osoby stworzone przez wiele doświadczeń anulowania siebie. Świadomość, że jakieś aspekty self nie rozwinęły się, a mogły, powoduje bardzo mocne i dojmujące uczucia smutku, złości i wstydu Chcemy ich uniknąć, schować się przed nimi, zwłaszcza przed wstydem.

Rozbieżności pomiędzy ja realnym, a ja idealnym powodują wstyd i paradoksalnie wycofanie się z możliwości podjęcia nowej szansy rozwoju ja. Niektóre osoby utrwalają się na byciu miłym, inne na obronnym eksponowaniu swojej wspaniałości. Wszystko po to, aby zachować w swojej głowie obraz dobrego człowieka, wartego miłości. Konsekwencje są ogromne, bo część autentycznych obszarów ja zostaje stłumiona, niewyrażona i nadal nierozwinięta. Powoduje to cierpienie, objawy oraz poczucie niepełnego życia, często wręcz pustki i jałowości.

Amerykański psychiatra zajmujący się traumą, Gabor Mate, mówi, że dziecko ma dwie główne potrzeby emocjonalne – bycia w więzi i bycia autentycznym. Kiedykolwiek pojawia się konflikt między nimi, tzn. obie na raz nie mogą być zaspokojone, dziecko ZAWSZE wybierze potrzebę więzi. Jest to słuszne i adaptacyjne, gdyż dziecko bez więzi nie przetrwa. Gdy konflikt ten pojawia się często, dziecko uczy się porzucać potrzebę autentyczności i oddziela się od siebie, od swojego ciała i emocji. To nazywamy traumą relacyjną i to jest źródłem powstawania fałszywego ja, które jest zbyt uległe. W tym kontekście bycie „niegrzecznym” nawet jeśli wywołuje poczucia winy, jest konieczne i rozwojowe.

Wynika z tego prosty wniosek – dajmy sobie prawo do bycia w gabinecie terapeutycznym tym, kim jesteśmy na danym etapie swojego życia. Dobry psychoterapeuta pozwala pacjentowi na bycie w terapii na swój własny emocjonalny sposób i na wyrażanie wobec siebie całej gamy wszystkich możliwych uczuć. Jest to sytuacja, w której możemy, pozostając w więzi, dotrzeć do swojej porzuconej dawno temu autentyczności i dać jej nową szansę. Trzeba będzie przetrwać wstyd i przeżyć żałobę po utraconych możliwościach, ale warto dać sobie kolejne lata twórczego i w pełni własnego życia. Terapeuta powinien to wiedzieć i być z pacjentem w jakimś sensie jak z dzieckiem, które dopiero się uczy, więc wolno mu popełniać błędy, gafy, w czymś przesadzić, coś odreagować. Rozmowa o tym daje możliwość rozumienia co się właśnie wydarza i jakie ma to znaczenie. Jest to doświadczenie uwalniające, warte przeżycia na każdym etapie, nawet jeśli jesteśmy już zaawansowanymi dorosłymi. Terapeuta powinien wiedzieć to nie tylko z książek, ale również z własnego, głębokiego procesu psychoterapeutycznego, który daje najlepszą możliwą płaszczyznę towarzyszenia drugiemu człowiekowi w odkrywaniu siebie. „Nic co ludzkie nie jest mi obce”, mógłby powiedzieć, czekając na kolejną sesję, na nowego pacjenta, którego dopiero pozna. Piszę to z intencją dodania odwagi do zgłaszania się po pomoc i odczarowania terapeuty jako towarzysza podróży, a nie autorytetu na katedrze moralności i słuszności. Dodam, że psychoterapeuci pracujący w nurcie psychoanalitycznym mają za sobą lub są w trakcie własnych, długoterminowych i głębokich procesów terapeutycznych. Są bowiem po lub w szkoleniach, które tego od nich wymagają lub to rekomendują (i tu UWAGA – nie wszystkie nurty psychoterapeutyczne i nie wszystkie szkoły mają takie wymaganie wobec kandydatów na terapeutów!). Myślę, że to może i powinno być jedną z najistotniejszych wskazówek wyboru. Jestem również przekonana, że można i warto pytać o to terapeutę na konsultacjach, które służą poznaniu się i decyzji czy wspólnie pracować.

Konkludując, odpowiem na własne pytanie – obie strony procesu psychoterapeutycznego mogą być sobą w gabinecie. Terapeuta również może i powinien, przynajmniej starać się, mieć cały czas na uwadze własne uczucia i stany umysłowe. Żeby było to możliwe, musi siebie znać, a zatem przejść najpierw drogę, którą ma zamiar iść ze swoim pacjentem.

 

~ Artykuł ukazał się w marcowym wydaniu newslettera „Psycho-Pudełko”. Aby być na bieżąco, zachęcamy do zapisu – kilkając w ten link!