Poczucie wartości w psychoterapii

Mariola Tempska

Chciałabym dziś zająć się czymś na pozór oczywistym – rozważyć pytanie, co dzieje się z poczuciem wartości osoby, która jest w trakcie psychoterapii. Celem terapii jest poprawa poczucia wartości, ugruntowanie go i uspokojenie wahań w jego obszarze. Czy zatem w trakcie spotkań z terapeutą można oczekiwać słów i gestów świadczących o tym, że jestem w porządku, że jestem wystarczająco dobra, ładna i mądra? Tylko pozornie jest to oczywiste.

Myślę, że część czytelników powie, że tak, terapeuta powinien wspierać i budować poczucie wartości wskazując na pozytywne aspekty osobowości. Część osób może powiedzieć, że wręcz przeciwnie, powinien wskazywać na trudności i wady, żeby pacjent mógł się zmienić. Myślę, że to dwie strony tego samego procesu, a punkt widzenia zależy od surowości superego (wewnętrznego „oceniacza” siebie) i mechanizmów obronnych, które sobie z nim radzą.

Z moich doświadczeń wynika, że po rozpoczęciu psychoterapii często dość szybko następuje ulga i ukojenie wynikające z poczucia, że ktoś się mną zajął i wzbudzona została nadzieja na dobrą relację, w której można odnaleźć opiekę. Myślę, że każda osoba, która decyduje się na terapię, takie wewnętrzne nastawienia ma, choć czasem przykryte lękami. Inaczej w ogóle nie trafiłaby do gabinetu. Nadzieja tego typu i odczucie, że ktoś o mnie myśli i się o mnie troszczy, sprawia, że czujemy się lepsi, zdrowsi, spokojniejsi. Z czasem jednak wychodzą z cienia nielubiane i niechciane aspekty siebie. Wówczas mogą pojawić się w terapii momenty, gdy chcemy je ukryć przed oczami terapeuty, aby uniknąć surowej oceny. Większość osób, które zgłaszają się na psychoterapię, mają zbyt surową samoocenę i w związku z tym ukrywają, również przed sobą, nielubiane aspekty siebie. Gdy wychodzą one z cienia, w relacji terapeutycznej może pojawić się kryzys. Terapeuta może zacząć być spostrzegany jako krytyczny i nieżyczliwy, wytykający błędy. Może pojawić się tendencja do ukrywania przed nim niektórych spraw, żeby tego uniknąć. Poczucie wartości jest wówczas w okresie transformacji i ogromnej delikatności. W subiektywnym odczuciu możemy wówczas mieć pogorszenie: przygnębienie, niepokój, złość. Może się pojawić chęć zakończenia terapii, żeby się od tego uwolnić. Przekonanie, że miała pomagać, a nie szkodzić, wydaje się sprzyjać tym podszeptom. Jednak dopiero odczucie i rozeznanie wszystkich swoich aspektów daje pełny spokój. Hanna Segal (psychoanalityczka brytyjska polskiego pochodzenia) powiedziała, że wolność jest wtedy, gdy akceptujemy wszystkie swoje aspekty – chciane i niechciane. Żeby je zaakceptować, trzeba je najpierw poznać, a tak naprawdę – pokazać, dać poznać innej osobie, która będzie obok i pomoże je przetransformować w pełnoprawną cześć osobowości.

Podsumowując – od terapeuty psychoanalitycznego nie usłyszę pocieszeń w stylu „jest Pani dobrą osobą, proszę się nie przejmować, to tylko zbyt surowa ocena siebie”, ani też „Jest Pani złą osobą, proszę więcej tak nie robić”. Nie usłyszę ocen. To, czego mogę się spodziewać to towarzyszenia przy odkrywaniu i oswajaniu jednego i drugiego. Towarzyszenie to powinno mieć aspekt życzliwy i otwarty, bez nastawienia jaki powinien być efekt końcowy tego przedsięwzięcia. Jedyny efekt, jaki może być oczekiwany, to umiejętność bycia w świadomym procesie zmian i żywych poruszeń, które są cechą twórczego życia. Donald Winnicott, prekursor ruchu Independent w psychoanalizie, twierdził, że musi być równowaga pomiędzy odkrywaniem destrukcyjnych i konstruktywnych tendencji w psychice podczas terapii. Nie można pracować nad swoją agresywnością, zapominając o swojej miłości. Zgadzam się z nim i uważam, że aby zmierzyć się ze swoimi demonami, potrzebujemy świadomości swoich mocnych, dobrych i kochających aspektów. Równowaga osiągnięta w ten sposób zaowocuje dobrym, trwałym i spokojnym poczuciem własnej wartości, czyli kochaniem siebie.

 

~ Artykuł ukazał się w lutowym wydaniu newslettera „Psycho-Pudełko”. Aby być na bieżąco, zachęcamy do zapisu – kilkając w ten link!