Terapia – czy to poważna sprawa?
Mariola Tempska
Często piszę, że tak, poważna. Ale dziś spróbuję od innej strony – czy śmiertelnie poważna, skoncentrowana na traumach, stresach i objawach? To pytanie jest zasadne szczególnie w odniesieniu do psychoanalizy, która różni się od psychologii pozytywnej tym, że faktycznie bardziej skupia się na urazach psychicznych, czasem niesłusznie zapominając o zasobach i mocnych stronach człowieka. Podejście psychoanalityczne, podobnie jak wywodzące się z niego psychodynamiczne, cieszy się też złą sławą pod innym względem – milczącego i bezemocjonalnego terapeuty. Jest to mit, ale jak każdy mit, wywodzi się z jakichś powtarzalnych w przeszłości doświadczeń i lęków.
Powtórzę to, co zdarza mi się tu często zaznaczać, a mianowicie, że terapeuta jest człowiekiem – czującą i responsywną istotą, która reaguje emocjonalnie w relacji z pacjentem. W tym zawiera się cały sens tego podejścia – w prawdziwym odczuwaniu i byciu w kontakcie. Nie oznacza to, że jako terapeuci zawsze pokazujemy, co czujemy, ale zawsze powinniśmy starać się zdawać z tego sprawę i rozumieć znaczenie swoich uczuć. Tak więc terapeuta, jak każdy człowiek, reaguje na słyszane historie emocjonalnie – smutkiem, złością, lękiem, współczuciem, zaciekawieniem, a także radością i humorem. Najczęściej zresztą jest to różnymi zmysłami (w tym szóstym) wyczuwalne dla pacjenta. Humor to jeden z najdojrzalszych mechanizmów obronnych, a w sumie można powiedzieć, że adaptacyjnych. To również wyraz dojrzałości psychiki świadczy bowiem o rozumieniu niuansów i symboli. Dwoje osób, które mogą wspólnie żartować, ma ze sobą coś wspólnego, a takie odczucie wzmacnia więź i buduje relację. Czasami może pełnić funkcję rozładowania napięcia, czego raczej unikamy w terapii, więc w tym znaczeniu nie stosujemy go w
gabinetach. Jednak sam fakt, że możemy wspólnie pośmiać się z czegoś ważnego dla pacjenta, jest naprawdę cennym i intymnym doświadczeniem.
Najczęściej w gabinetach pojawiają się różne historie, nie tylko najbardziej istotne wydarzenia z życia obecnego lub przeszłego. Mówimy o codzienności, czasem o błahych sprawach, luźnych skojarzeniach, obejrzanych filmach, snach, ciekawostkach, śmiesznostkach. Bycie sobą to cenna wskazówka dla uczestniczących w tym procesie (po obu stronach). Niekiedy dochodzi w terapii do błędnego sfokusowania uwagi wyłącznie na trudnościach i pomijaniu dobrych doświadczeń z powodu przekonania, że spotkanie ma naprawiać problemy. To trochę tak jak pójście do mechanika – nie opowiadamy mu, co dobrze działa w samochodzie, lecz co się popsuło. Jest to zubażające i dystansujące ujęcie relacji terapeutycznej, która obejmuje całą osobowość, blaski i cienie życia. Zakamarki świadomości i nieświadomości. Poddanie się swobodnym skojarzeniom i nieprzygotowywanie się do sesji to najlepsze co można zrobić. Nie oznacza to, że od początku jest to możliwe, najczęściej nie. Raczej uważam, że taki stosunek do terapii świadczy już o zdrowieniu w sensie dobrego osadzenia w sobie. Zdolność do zabawy i twórczości jest jednym z trzech najistotniejszych wskaźników zdrowia psychicznego – obok zdolności do pracy i miłości. W ujęciu filozofii wschodnich jest to często ujmowane jako bycie tu i teraz, bez nadmiernego skupienia na przeszłości ani na planach i celach. Lekkość bytu bywa jednak nieznośna, niezgodna z wgranymi w dzieciństwie programami i niedostępna. Dlatego się spotykamy, aby to zmienić i żyć lżej, z większą przyjemnością i dobrym humorem.
~ Artykuł ukazał się w kwietniowym wydaniu newslettera „Psycho-Pudełko”. Aby być na bieżąco, zachęcamy do zapisu – kilkając w ten link!